-Co jest do cholery?!-warknęłam i stanęłam obok niego. Stary,spróchniały most,który ledwie się trzymał na linach był przed nami. Po obu jego stronach była przepaść,a na jej dnie strumyk. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Nareszcie jakaś atrakcja!-powiedziałam z radością. Dwa dni podróży,a ja już się znudziłam.
-Clary? Walnęłaś się w głowę?-zapytała zatroskana i lekko przerażona Katrina.
-Nie-odpowiedziałam-Zejdźcie z koni,to je przeprowadzę-dodałam. Posłusznie zsiedli z koni wszyscy. Podeszłam do czarnego konia z białą grzywą i położyłam mu rękę na pysku. Zaczęłam nucić w pradawnej mowie pieśń. Źrenice konia jak i moje zrobiły się większe,prawie zakrywały kolor oczu. Ruszyłam tyłem do mostu,cały czas nucąc,wzywającą pieśń do koni. Nie minęła nawet sekunda jak każdy koń ruszył w moją stronę. Można powiedzieć,że tylko ja mam tą dziwną moc. Po prostu pojawia się znikąd i słucha tylko mnie...Most zaskrzypiał pod ciężarem koni,ale się nie zerwał. Kiedy skończyłam pieśń konie stały po drugiej stronie. Wszyscy po drugiej stronie patrzeli na mnie wielkimi oczami.
-Wasza kolej! Przechodźcie dwójkami!-krzyknęłam do nich. Jako pierwsi przeszli ludzie,po nich Alec i Diana,Jece,Katrina i Kevin,a na końcu Katniss. Była w połowie drogi gdy nagle most się zawalił. Podbiegłam na skraj przepaści i ścisnęłam ręce w pięści. Katniss się zatrzymała w powietrzu. Zachwiałam się lekko.
-Żyjesz?!-krzyknęłam.
-Chyba tak!-odkrzyknęła. Skinęłam na Kevina. Z jego łopatek wyrosły duże czarne skrzydła. Podszedł do mnie.
-Wymiń ją i zatrzymaj się metr od niej-poinstruowałam go-Puszcze ją jak będziesz gotowy-dodałam. Kiwnął głową i wystartował. Po chwili ominął ją i zawisł w powietrzu metr od niej. Wyciągnął przed siebie ręce,a wtedy wycofałam swoją magie. Straciłam równowagę i runęłam jak długa do tyłu. Po trzech sekundach leżałam na plecach i próbowałam opanować oddech i bicie serca. Alec ukląkł obok mnie z troską wymalowaną na twarzy. Reszta otoczyła nas ciasnym kółkiem. Ledwie mogłam oddychać.
-Zabieracie mi tlen-sapnęłam. Jak jeden mąż cofnęli się ode mnie i Alec'a.
-Dobrze się czujesz?-zapytał.
-Muszę odpocząć z cztery godziny-zignorowałam jego pytanie. Kiedy wszyscy już siedzieli na koniach,oprócz Alec'a-Ruszajcie,dogonimy Was jak odpocznę-nakazałam.
-Jak Nas dogonicie?-zapytał Kevin.
-Tak jak na cmentarzu-odpowiedziałam wymijająco z lekkim uśmieszkiem na ustach. Ruszyli galopem. Podłożyłam pod głowę poduszkę,zwinęłam się w kłębek i zasnęłam.
Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się leniwie. Zjadłam posiłek przygotowany przez Aleca i zmieniłam się w wilczycę. Położyłam się na brzuchu. Alec położył na moim grzbiecie poduszkę i usiadł na niej. Chwycił moją szyję. Wstałam i ruszyłam sprintem z nosem przy ziemi. Biegłam za zapachem koni i moich przyjaciół. W połowie drogi wyczułam obcy zapach. Podzieliłam się informacją z brunetem. Po godzinie dotarliśmy do obozu. Było już ciemno,ale ja nadal byłam widoczna na czarnym tle. Podreptałam bliżej ogniska i bez ostrzeżenia usiadłam. Alec krzyknął i zleciał z mojego grzbietu. Wydał kilka jęków jak wylądował na trawie. Zaśmiałam się z niego. Było jasne jak słońce,że jak się nie ulotni z mojego grzbietu w sekundę to mu pomogę. Reszta też się śmiała. Zmieniłam się w człowieka i usiadłam po turecku.
-Jak biegłam Waszym śladem to w połowie drogi wyczułam obcy zapach-poinformowałam ich. Nie byli zdziwieni tym faktem.
-Można powiedzieć,że jakiś świr chciał Nas zabić-stwierdziła Katniss.
-Zabiliście go?-zapytałam równo z Alec'iem.
-Jest tam-wskazała na związanego chłopaka-Nie chce nic mówić. Wszyscy próbowaliśmy i nic-westchnęła.
-Spróbuję-oznajmiłam,wstając. Podeszłam do chłopaka. Kucnęłam dwa metry przed nim-Podobno nie chcesz gadać. Dlaczego?-zapytałam. Odpięłam miecze od paska i odłożyłam je obok siebie. Ten z pleców też ściągnęłam. Usiadłam przed nim po turecku i położyłam na nogach rodowy miecz. Nadzieja,tak się nazywa miecz. Odczekałam pięć minut,po czym westchnęłam i wstałam. Zabrałam wszystkie trzy miecze i poszłam na swoją wartę,którą miałam wraz z Jece'em. Chodziliśmy w koło. Coś mnie ukuło w szyję. Obraz zaczął się zamazywać...Runęłam na ziemię
Otworzyłam oczy. Pierwsze ci zobaczyłam to jakieś chatki. Porwali mnie indianie? Chciałam wstać,ale miałam przymocowane ręce do czegoś. Odwróciłam głowę. No jasne! Zostałam przywiązana do jakiegoś drzewa wbitego w ziemię. Teraz mam pewność,że to indianie mnie porwali...Tylko gdzie reszta?
![]() |
| Czarne Pióro. 23 lata. |
-Czemu jesteś wściekła?-zapytał,przyglądając mi się bacznie.
-Bo jacyś debile od siedmiu boleści mnie porwali i za chuja nie wiem czemu!-warknęłam.
-Nie jestem debilem os siedmiu boleści-powiedział rozbawiony.
-Przysięgam.Na.Ród.Waylandów.Że.Jeśli.Zabiliście.
Chodź.Jedno.Z.Moich.Przyjaciół.Wybiję.CAŁĄ. Wioskę!-powiedziałam wolno,wyraźnie i spokojnie każde słowo. Wszyscy,którzy byli w pobliżu zamarli i patrzeli na mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem,zadowolona z tego co powiedziałam. Nawet nie zauważyłam trzech Upadłych,którzy lecieli w moją stronę. Wylądowali po obu moich stronach,a trzeci za mną. Jednym szybkim ruchem odciął sznury wiążące moje ręce. Ashton,Colum i Mike.
-Miło Cię widzieć-mruknął Ashton.
-Was też. Rozumiem,że Kevin was wezwał i kazał mnie szukać?-domyśliłam się.
-Tak-potwierdził Colum i pomógł mi wstać.
-Z którym z nas lecisz?-zapytał Mike.
-Ciebie najbardziej nie lubię po remoncie salonu i Ciebie też-zwróciłam się do Ashtona i Mike'a.
-No to zostałem Ja-oznajmił Colum. Wezwałam swoje miecze i sztylety. Po dwóch sekundach już były na swoim miejscu. Czarnowłosy złapał mnie w pasie i wystartował. Moje włosy nie będą takie piękne jak wylądujemy. Jeśli mi się uda je rozczesać to będzie naprawdę cudownie.
*****
Otworzyłam oczy i usiadłam. Rozejrzałam się. Żadnej żywej duszy. Tylko mgła. Lekka mgła. Wstałam i przypięłam swój miecz Nadzieję do paska.
-Clary,musisz iść z nami-oznajmił smutno Kevin. Podniosłam głowę i zobaczyłam jego,Caluma,Ashtona i Mike'a. Wszyscy mieli wysunięte czarne skrzydła. W połowie rozłożone.
-Gdzie mam niby iść?-zapytałam.
-Nie możemy Ci powiedzieć. Po prostu chodź i nic nie mów-poprosił. Kiwnęłam głową i ruszyłam za nimi. Obok mnie szedł Calum ze spuszczoną głową. Lekko przybity. Mam się bać czy coś?
Po godzinie doszliśmy do wielkiego czarno-czerwonego zamku. Wszędzie tylko mgła i czarne postacie. To było coś nowego. Weszłam zaraz za Kevinem i nagle mnie olśniło. Widziałam ten zamek! Na pergaminie. Był identyczny...Zamek samego syna Szatana lub jak kto woli Lucyfera. Zamek Corfic,Lucasa. Mogłam się domyślić! Upadłe Anioły mieszkają tutaj i na ziemi...czyli kilka mil wyżej. Ich "panem" jest Lucas. Nieśmiertelny człowiek. Jego Ojciec Lucyfer hajtnął się ze śmiertelniczką i tak powstał on. Nieumarły,ale nie do końca żywy. Człowiek,ale nie do końca człowiek. Tylko czego On chce ode mnie? Zmieniłam się w wilczycę i zrównałam krok z Kevinem. Popatrzyłam na niego. Weszłam do jego świadomości i zostałam na skraju niej. Wiem,gdzie się znajdujemy. Zamek Corfic samego Lucasa,syna Lucyfera. Zastanawia mnie jedna rzecz...Co On chce ode mnie? Zrobiłam mu coś? Nie...nie mogłam mu nic zrobić,bo go nie widziałam,ani nie spotkałam. Więc? Po jakiego mnie tu przyprowadziliście? Kevin westchnął zrezygnowany. Myślał,że się nie domyślę gdzie jesteśmy i do kogo idziemy. Dałam mu pięć minut na odpowiedź. Nic. Szedł dalej jakby nie słyszał mojego głosu w swojej głowie. Warknęłam. Nic. Po prostu szedł dalej. Skoro tak się bawimy,to się bawimy. Usiadłam na czarnej podłodze. Dopiero po chwili się zorientował,że nie idę koło niego. Zatrzymał się i odwrócił na pięcie z uniesioną brwią. Albo mi odpowiesz,albo dalej nie idę-oznajmiłam mu. Dla podkreślenia słów,położyłam się na podłodze i patrzyłam na niego. Był lekko poirytowany moim zachowaniem i przestraszony,tym co mu zrobi Lucas jeśli nie przyjdę z nim. Nawet mi się nie śni stąd ruszać dopóki mi nie odpowie. Jestem uparta i on doskonale to wie. Mogę tu nawet ze sto lat poleżeć dopóki mi nie odpowie.
-Musisz coś zrobić,żeby ktoś był wolny-odpowiedział najbardziej wymijająco jak się dało-Dostałaś odpowiedź,a teraz chodź-mruknął. Rozszarpałabym go jakby nie był moim przyjacielem. Sprytna odpowiedź,ale na pewno nie jego. Skąd to wiem? Po pierwsze nigdy nie daje wymijających odpowiedzi,po drugie sprytny to on nie jest,a po trzecie na pewno Lucas mu nie powiedział po co mnie tu sprowadza. To jest oczywiste. Wstałam i najwolniej jak umiałam ruszyłam za nim. Po pół godzinnej podróży do sali tronowej,która mogłaby być piętnasto minutowym marszem. Dzięki mojemu wolnemu krokowi,mogłam sobie spokojnie przemyśleć jakie ma na mnie pułapki. Jedyne co pisało na pergaminie to to,że coś zawsze jest w prześle. Do tego dochodzi fakt,że wkurzyłam i Kevina i Lucasa. Oboje mają za kare odpowiedź. Kiedy-niestety-dotarliśmy do sali tronowej,ktoś w środku wrzeszczał na kogoś. Drzwi się otworzyły,gdy tylko przed nimi stanęliśmy.
*******************
Hej! Nadal jestem chora :(. Jak Wam się podoba rozdział? Ja osobiście uważam,że powinni mnie leczyć. Na nogi,bo na mózg już za późno :). Ja myślicie co ma zrobić Clary? Kogo uratuje?
3 kom=następny rozdział.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz