środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 21,Część 2. Najlepiej jak się włamie do wszystkich kamer w danym kraju.

Will złapał za ramię Aleca i nie pozwolił mu nam przeszkodzić. Zwinęłam palce w pięści i uniosłam je na wysokość brody. Verlac zrobił to samo. Wiedziałam kto wygra,ale mój Parabatai był nieprzekonany. Zaczęliśmy się okrążać. Szybko,zwinnie i z gracją. Obserwowałam go już dość długo,żeby wiedzieć jaki jest. Spontaniczny i nie dość silny. Zawsze używa Runy Siły. Nie chciało mi się tego ciągnąć. Oboje byliśmy obserwowani przez dwóch Nocnych Łowców i ninja. Błyskawicznie zmieniłam kierunek,przez co zaskoczyłam przeciwnika. Nie zdążył się zasłonić,więc zadałam mu dwa najmocniejsze ciosy w żebra. Usłyszałam cichy trzask czterech żeber i głośny jęk blondyna. Kąciki ust mi drgnęły. Cofnęłam się o dwa kroki,pozwalając mu się pozbierać z podłogi. Kiedy wstał ponownie zaatakowałam. Tym razem moim celem była jego głowa. Kiedy zadzwonił mój telefon,wszyscy oprócz mnie. Spodziewałam się telefonu. 
-Odbierz i zapytał kto dzwoni-zwróciłam się do Aleca,nie przestając obserwować Verlaca.
Zrobił o co prosiłam i zamrugał zdziwiony. 
-Masz dług,który możesz teraz spłacić-oznajmił.
Aż sapnęłam ze zdziwienia. Frank Moses?! To on żyje? 

-Przekaż,że kawa jest najlepsza o świcie-nakazałam,zwalając blondyna z nóg i klękając
na jego plecach.
Wykręciłam mu ręce,przez przypadek łamiąc mu lewą. Krzyknął z bólu. Przywaliłam jego głową o beton. Stracił przytomność,więc wygrałam. Wstałam i odsunęłam się od niego. Alec zdążył się rozłączyć.
-Wyjaśnię Ci wszystko po drodze,będzie dużo czasu-mruknęłam,ubierając buty-Emmo masz dopilnować,by przeżył i był dobrze traktowany i został opatrzony. Macie się przenieść do Szwajcarii,natychmiast. Wszyscy łącznie z nim-oznajmiłam,wskazując na ninja.
Skinęła głową lekko zdziwiona. 
-Jeśli się nie dostosujecie do moich rozkazów,osobiście Wam wymierze karę. Nawet nie będę patrzeć na wasze rodowody-rzuciłam przez ramię.
Wbiegłam za Aleciem do domu i szybko z niego wybiegłam z domu Dragomirów.
           Władowałam się do czołgu pierwsza,bo nie pozwolili nam przejść do lotniska wojskowego. Oczywiście zdradził nas Alec,bo był lekko za bardzo wcielony w żołnierza. Usiadłam za sterem i nawet nie czekałam,aż mój Parabatai wsiądzie. Poprawiłam ciemnozielony kask i maszyna ruszyła. Spodnie,koszula,glany i ochraniacz na cały brzuch i pierś oraz plecy był trochę za ciężki. Wyglądałam jak żołnierz w wojsku,podobnie jak Alec,który zamknął właz i usiadł gdzieś za mną. Lekko szarpnęło czołgiem,bo przejechaliśmy przez mur.
-Nie mogę w to uwierzyć-szepnął.
Machnęłam ręką z uśmiechem. Uwielbiam adrenalinę. Byliśmy na lotnisku i strzelali do nas. Co za banda idiotów! Czołgu nic nie da radę.
Wystrzeliłam w ich stronę pociskiem,po chwili drugim. Czołgiem mocno szarpnęło,ale jechał naprzód. Zbliżaliśmy się do samolotu. Kiedy byliśmy wystarczająco blisko po prostu zatrzymałam to żelastwo i podpaliłam lont wszystkich lasek dynamitu jakie tu tylko były. Alec wyszedł pierwszy,a ja zaraz za nim,z ogromnym uśmiechem. Zeskoczyłam z czołgu i miękko wylądowałam na zgiętych kolanach. Ruszyłam biegiem za Aleciem do samolotu...Hana?! Ukradli Hanowi samolot,a mnie przy tym nie było? Co za chamy! Co z tego,że do nas strzelali! Byłam zła,że zrobili coś takiego beze mnie!
Kiedy byliśmy blisko samolotu czołg wybuchł. Huk był niesamowity i cholernie głośny. Czołg podskoczył kilka metrów w górę jak płonąca piłka i rozwalił się na płycie startowej. Wbiegłam po schodkach do samolotu i skręciłam w lewo,gdzie rozmawiali inni. Gdy tylko weszłam Victoria mnie przytuliła przyjacielsko. 
-Witaj znowu,Clar-powiedziała z wielkim uśmiechem,kiedy się ode mnie odkleiła.
Z Martinem przywitałam się po naszemu,czyli zmutowanym żółwikiem,a z Frankiem przywitałam się skinieniem głowy. Sarah zszokowana,uścisnęła mi rękę. Wszyscy byli zdystansowani,bo nie znali Aleca.
-To jest Alec,mój Parabatai-przedstawiłam go reszcie-Coś podobnego do brata,ale ulepszona wersja-wytłumaczyłam,kiedy skonstrenowani patrzyli na mnie.
Dopiero teraz zobaczyłam Hana rozwalonego na kanapie z woreczkiem przyciśniętym do czoła. Był dość spokojny,co było podejrzane. Czyżby jednak nie ukradli mu samolotu?
Był trochę po kiereszowany podobnie jak Frank. Zapewne się bili. Popatrzyłam na Moses'a ze zmarszczonymi brwiami.

-Mamy rozejm-oznajmił powoli.
-Doszłam do tego jak go tylko zobaczyłam-powiedziałam.
-Co u Ciebie słychać?-zapytała Victoria dla rozładowania atmosfery.

-Było dość nudno dopóki nie zadzwoniła Sarah-odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
Miałam rany na kostkach u rąk,które trochę piekły.

-Przy najmniej Verlacowi pójdzie w pięty jak się ocknie i zorientuje,że przegrał z dziewczyną przywództwo-mruknął cicho Alec. 
Zaśmiałam się cicho i usiadłam na samym przodzie z laptopem na kolanach.
-Dasz radę zorientować się gdzie jest profesor Malfoy i jego syn? Mają bombę marsową,która jest niewykrywalna-zapytał Frank.
-Postaram się-odpowiedziałam po prostu i zaczęłam swoje poszukiwania.

Mój Parabatai siedział obok i obserwował w milczeniu. Odwróciłam w jego stronę trochę laptopa.
-Najlepiej jak się włamie do wszystkich kamer w danym kraju. Jeśli się wie gdzie zacząć poszukiwania. Niestety my nie wiemy,ale zakładam,że autem to on nie jedzie. Nie byłoby mu wygodnie,jakby jakiś glina na granicy znalazł czerwoną bombę,której nie wykryło urządzenie. Na jego miejscu wybrałabym samolot albo helikopter. Więc muszę sprawdzić każde lotnisko-w tym samym czasie robiłam to co mówiłam i już po chwili zobaczyłam na jednej z dwudziestu kamer. Starszy mężczyzna wsiadał do swojego prywatnego samolotu razem z synem. Mężczyzna był siwowłosy i trochę łysawy. Jego zaokrąglony brzuch mówił o tym,że lubił jeść. Był średniego wzrostu i dobrze się trzymał jak na staruszka. Jego syn miał kruczoczarne włosy i wyglądał przeciętnie,ale był wysoki. Nic nie mogłam stwierdzić po jego czarnym obszernym płaszczu. Ale z wyglądu był przeciętny.

 -Mam ich-oznajmiłam głośno,tak żeby reszta mnie usłyszała.
 Włamałam się do kamery w samolocie.
 -Dokąd lecimy,ojcze?-zapytał zaciekawiony chłopak swojego ojca.
 -Do Paryża-odpowiedział staruszek.
 Usiedli wygodnie na fotelach naprzeciwko siebie i zdjęli płaszcze. Chłopak był wysportowany i wyglądał jakby chodził od czasu do czasu na siłownię. Dość łatwo się go zlikwiduje.
 -Lecą do Paryża-oznajmiłam.
 Wydali okrzyki radości i pogratulowali mi sprytu. Przez resztę lotu odpoczywaliśmy i mogłam ściągnąć strój żołnierza. Wyglądałam w nim całkiem całkiem. Jakby zabijanie nie wypaliło albo odechciałoby mi się zabijać,mogę spróbować w wojsku. Pod tym wszystkim miałam czarne spodenki do połowy ud, podkoszulkę z nadrukiem. Glany zostawiłam. Ciuchy poskładałam i położyłam je obok mojego plecaka. Z plecaka wyciągnęłam niebieską bluzę z nadrukiem. Usiadłam wygodnie na fotelu i postanowiłam się zdrzemnąć.
Obudziłam się kiedy lądowaliśmy. Alec też spał i obudził się dopiero teraz. Usiadłam prosto. Miałam do pasa przypięty sztylet i dwa noże w pochwach. W butach miałam po jednym sztylecie. Nawet jeśli by mnie przeszukali,nie wyczuliby pod rękami noży w talii. Były odwrócone do góry nogami,żebym nie musiała podciągać bluzy,tylko sięgnąć błyskawicznie pod bluzę i wyciągnąć. Kiedy samolot wylądował,rozczesałam włosy i wysiadłam pierwsza z samolotu. Miałam iść na małe zwiady z Aleciem. Musiałam udawać turystkę,więc rozglądałam się z udawanym zachwytem dookoła,kiedy tylko zeszłam na asfalt. Kilka innych samolotów też przed chwilą wylądowało i na asfalcie zrobił się tłok. Wmieszałam się w pierwszy lepszy tłum i szukałam wzrokiem tych dwóch szaleńców z bombą. Zobaczyłam starszego mężczyznę ze srebrną walizką i czarnowłosego chłopaka ubranego w czarną bluzkę z podwiniętymi rękawami oraz ciemnymi spodniami. Ruszyłam za nimi. Zostałam daleko w tyle,żeby nie połapali się,że ich śledzę. Moje rude włosy były łatwe do namierzenia i rozpoznania. Wyglądałam zabójczo,więc jak mnie zobaczą to po mnie. Wyszłam z lotniska i zobaczyłam jak wsiadają do czarnego auta,a właściwie jak wsiada staruszek. Miałam mały kłopot. Za kim iść? Auto nie byłoby mi łatwo dogonić i nie zostać niezauważoną,ale jeśli chłopak się odwróci i mnie zobaczy to będę zdemaskowana. Runa Niewidzialności na mnie nie działa,jak zresztą połowa Znaków.
-Biorę na siebie auto z bombą i tym szaleńcem-oznajmił Alec.
-Załóż Znak i biegnij za nim. Jeśli będziesz na tyle blisko auta,żeby przykleić nadajnik to zrób to-podałam mu ledwie zauważalne urządzenie i swój telefon-Jeśli go zgubisz to daj mi znać-dodałam.
Po chwili widziałam jak pędzi za autem. Ruszyłam leniwie za czarnowłosym chłopakiem. Zamierzałam go unieruchomić i wziąć za zakładnika na wymianę. Martin poradzi sobie z tą zmutowaną bombą na pewno.








wtorek, 23 grudnia 2014

Uwaga!!

Witajcie! Jeśli chcecie się zapisać do mojego prywatnego bloga,podawajcie e-maile. Macie czas do 30 grudnia. Będę reguralnie sprawdzała tego bloga. Rozdział się jeszcze nie pojawi. Prywatny blog jest o elfce,jej świecie i przygodach. A,że uwielbiam mieszać to wplątałam w tę opowieść upadłe anioły i nefilim. Jak przeczytacie serię Szeptem-Becci Fitzpatrick to będziecie wiedzieć o co chodzi i co zmieszałam.
Pewnego dnia dziewczyna umiera i spotyka się z elfią wróżką ,która jest z nią złączona. Ratuje dziewczynę,chodź ta jeszcze o tym nie wie i wysyła jej duszę w przyszłość,gdzie czeka na nią puste ciało dziewczyny. Aryia,a teraz Nora wybiera stronę Nefilim,bo łatwiej jej jest się do nich upodobnić. Jest szybka i silna,jednak jej serce już wybrało sobie upadłego anioła. Nora nie chce go kochać,a potem dzięki Hankowi Millerowi zapomina wszystko co było związane z upadłym. Chcąc sprawdzić dziewczynę,każe jej przygotować się na kolejną misję. Ma go ochraniać,gdy spotka się z upadłym,do którego coś czuje.
Jeśli chcecie bliżej poznać tę historię,musicie podać swoje e-maile,bo zrobiłam z niego prywatny blog.

wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 21,część 1. Znasz zasady z Kodekstu.

Ocknęłam się w ramionach Aleca,który szedł do domu Dragomirów. Straciłam przytomność przez truciznę w gwiazdkach. Pamiętam jak Alec je delikatnie wyciągał...O ile można nazwać delikatność szybkim szarpnięciem za broń w ciele. Uzdrawiająca Runa dała radę z brzydkimi ranami i trucizną. Teraz miałam tylko srebrzyste blizny.
  Ślęczałam przed laptopem na werandzie i przeszukiwałam cały internet w poszukiwaniu kwiatu Usuli-śmiertleny dla człowieka o czarnych płatkach i szarej łodydze i liśćmi. Plan był taki: znaleźć pochodzenie kwiatka,poszukać właścicieli kwiaciarni z tym kwiatkiem i po liście klientów trafić do Domu ninja. Trochę się skomplikował,bo nie mogłam znaleźć tego kwiatka jakby w ogóle nie istniał. Miałam ochotę rzucić laptopem o podłogę i poskakać po nim,ale przez przypadek weszłam w link do jakiejś stronki...a raczej do zamkniętej grupy. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam czytać. Nie minęła minuta,a ja gratulowałam samej sobie. Włamałam się przez przypadek do jakiegoś zamkniętego kółka Pradawnych Wojowników (jakbym wiedziała co to oznacza),ale po chwili stronka się zmieniała i zobaczyłam swoje własne zdjęcie duszącej ninja z sprzed trzech godzin,Aleca kopiącego zamaskowanego ninja i resztę naszej drużyny. Nad naszymi zdjęciami był dziwny napis po chińsku,ale odczytałam go. Zabić albo schwytać. Jak miło z ich strony,że mnie opisali szczegółowo. Zaniepokoiło mnie tylko to,że zrobili nam zdjęcia w akcji,w dodatku z ukrycia. Jak tylko skończyłam czytać,miałam wizję...śmierci Aleca. Zmroziło mi krew w żyłach. Miał umrzeć za kilka minut może sekund,a ja sobie siedziałam i czytałam! Zerwałam się na równe nogi i rzuciłam się biegiem za dom. W prawej ręce miałam swoją czarną tarczę,a w lewej wyciągnięty przed sekundą sztylet. Zoś mignęło kilka metrów ode mnie,ale szybko zniknęło. Zdążyłam się zakryć tarczą przed zabójczą gwiazdką,ale nie zatrzymałam się choćby na sekundę. Miał wartę w małym zagajniku. Do niego właśnie biegłam. Mały brzozowy zagajnik był pełen życia i na pewno był piękny,ale nie w tej chwili. Kiedy tylko do niego wbiegłam,poczułam dziwny zapach. Bardzo dziwny. Słodkawy zapach czegoś co nie mogłam rozpoznać zmieszany z przeterminowanym mlekiem. Instynktownie rzuciłam się za powalony pień dużej brzozy,skuliłam się w kulkę przy drzewie i zakryłam rękami głowę. Kiedy tylko ochroniłam głowę rękami nastąpił ogłuszający wybuch i razem z ogniem pojawiła się mocna fala. Jakbym stała to przewróciłabym się napotykając dziwną falę mocy i spłonęłabym żywcem. Poczekałam jeszcze chwilę i dopiero jak się upewniłam,że nie ma już zagrożenia wstałam i rozejrzałam się. Drzewa płonęły,trawa zrobiła się czarna i śmierdziało spalenizną. Nigdzie nie widziałam Aleca,ani nie poczułam bólu,więc żył i miał się dobrze. Powinien. Ruszyłam przed siebie i po trzech minutach zobaczyłam dwumetrową dziurę w ziemi. Podeszłam ostrożnie bliżej otworu i zajrzałam do wnętrza. Było naprawdę ciemno,ale miałam lepszy wzrok niż inni i bez trudu zobaczyłam nieprzytomnego Aleca. Leżał na wznak,ale oddychał. Nie wiedziałam co mam zrobić,żeby go wyciągnąć bez uszkodzenia.Wzięłam głęboki wdech dla uspokojenia,ale wyczułam w powietrzu zapach ninja. Błyskawicznie wstałam i odwróciłam się,gotowa do ataku. Stał ubrany w czarne bandaże czy coś,ale głowę nie miał owiniętą więc mogłam mu się przyjrzeć. Był Koreańczykiem o czarnych oczach i pełnych ustach. Czarne włosy sięgały mu do brody,ale nie wyglądał jak rasowy zabójca. Wyglądał łagodnie,ale z całą pewnością taki nie był. Nie miałam sztyletu,bo wypadł mi przed wybuchem z ręki,ale miałam miecz i czarną tarczę-deskę. On miał jedynie sztylet w kształcie półksiężyca i dwie strzałki z środkiem usypiającym. Pachniał wanilią i pomarańczami. Uniósł ręce do góry,obserwując mnie. Poddaje się? Pułapka. Wsłuchałam się w otoczenie,ale nie usłyszałam nic. Była wokół nas cisza. Podniosłam wzrok i napotkałam jego spojrzenie. Spojrzenie miał łagodne i pełne znanego mi uczucia. Miłość od pierwszego wejrzenia,czy może pułapka? Moje serce przyśpieszyło,tak jak i jego,a po chwili padł na ziemie nieprzytomny. Z jego pleców wystawała strzałka z zielonymi frędzlami. środek usypiający. Kilka metrów dalej stał Augustus Verlac i opuszczał pistolet ze strzałkami usypiającymi. Ustalił się szefem i on wydawał rozkazy czy polecenia. Jest strasznie zarozumiały i pewny siebie. Nie toleruję go. Odwróciłam się do niego tyłem i znów popatrzyłam na Aleca. Otworzył oczy i popatrzył na mnie.
Stela Aleca.
-Nie ruszaj się! Możesz mieć jakiś uraz wewnętrzny!-nakazałam mu i skoczyłam. Wylądowałam cicho na ugiętych nogach koło jego nóg. Kucnęłam koło niego i wyciągnęłam mu stele z buta. Podciągnęłam delikatnie jego podkoszulek i przyłożyłam mu do skóry końcówkę czerwonej steli. Narysowałam mu Runę uzdrawiającą i schowałam z powrotem do jego buta stele. Po dwóch minutach usiadł i pomasował sobie ręką głowę.
-Jak się tu znalazłeś?-zapytałam cicho.
-Jak tylko zobaczyłem bombę to zacząłem uciekać. W którymś momencie ziemie się skruszyła i wylądowałam tutaj. A potem straciłem przytomność-odpowiedział zwięźle. Kiwnęłam głową i pomogłam mu wstać.Wpadł do zwykłej dziury. Nie było innego wyjścia jak wejść po wystających skałach na górę. Alec szedł za mną. Kiedy tylko wypełzłam na spaloną trawę,wstałam i złapałam rękę Aleca. Wciągnęłam go na trawę,a potem pomogłam wstać.
  Weszłam do piwnicy Dragomirów,w której więziliśmy ninja. Miałam na sobie spodenki,czarny sportowy stanik,bokserkę i czarne sportowe buty. Ćwiczyłam,a właściwie biegałam na bieżni przed chwilą. Zostałam zawołana do piwnicy ,ale nie wiedziałam po co. Zobaczyłam jak Verlac odchyla rękę do tyłu z zaciśniętą pięścią. Ninja był poobijany i nie mógł się bronić. Nie takie zasady obowiązują. Złapałam rękę blondyna kilka centymetrów przed twarzą czarnowłosego Koreańczyka. Zaskoczony Verlac odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem.
-Znasz zasady z Kodeksu-oznajmiłam,a na jego wydatne policzki wtargnął pełen złości rumieniec.
-Co mi zrobisz,rudzielcu?-zawarczał "groźnie".
-Wyzywam Cię na pojedynek na pięści-oznajmiłam głośno,patrząc na niego z płomieniami w oczach.
-Clary...-zaczął Alec,ale przerwał mu Augustus.
-Lepiej posłuchaj swojego Parabatai-rzucił przez zaciśnięte zęby. Uśmiechnęłam się wyzywająco i odpięłam pas z mieczem. Położyłam go na krześle i odpięłam paski ze sztyletami z ud. Również położyłam je obok miecza. Związałam włosy w kucyk i ściągnęłam buty. Je także położyłam obok swojej broni. Stanęłam w lekkim rozkroku i popatrzyłam na Verlaca. Również ściągnął buty i stanął w rozkroku.












                               ***********************************************

Hejka. Rozdział jest krótki,ale jutro będzie druga część jak dobrze pójdzie. Jak myślicie kto zwycięży? A może ktoś im przerwie walkę? Kto to będzie? Jestem w dobrym nastroju,więc może się zdarzyć wszystko.











poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział 20. Zabij ją i będziemy mogli wracać.

Clary Wayland.
Kiedy tylko dojechaliśmy na miejsce,każdy wziął do ręki akau-czarne drewno,które nie pozwalało się przebić,ani zniszczyć żadnej broni,która zanurzyła się w niej. To prostu blokuje wszystko co się w niej zanurza-uformowane na coś w stylu tarczy tylko bardziej dłuższej niż szerszej. Wygląda jak czarna deska,ale nią nie jest. Wysiadłam pierwsza,jedną ręką przytrzymywałam miecz w pochwie,a drugą trzymałam gruby skórzany pasek przyczepiony do akau. No cóż moje włosy żyły swoim życiem przed tym jak wsiadłam do tego busa i po tym jak wysiadłam dalej żyły własnym życiem,tylko trochę bardziej. Rozejrzałam się. Wielki ciemnozielony dom prezentował się ładnie i zarazem tajemniczo. Kilka dużych okien,było od ulicy i jak zakładałam były kuloodporne. Ogrodzenie nie było wysokie.ale jakbym miała przez nie przeskoczyć to miałabym mały problem. Zaraz za mną wyskoczył Alec i stanął obok mnie,milimetry od mojego prawego ramienia i czujnie się rozglądał. Był za bardzo opiekuńczy. Jakby było jakieś zagrożenie zobaczyłabym je,albo po prostu usłyszała. Jeszcze nie panowałam komunikowanie się duchowo,ale idzie mi coraz lepiej. Puściłam pochwę z mieczem i przeczesałam palcami włosy. W tym samym momencie co Alec ruszyłam wyłożonym kostką brukową chodniczkiem do werandy. Usłyszałam lekki huk z oddali i szelest liści. Za domem widać było las. LAS...Błyskawicznie skojarzyłam fakty. Właściciele nie wyszli,jest cicho i nigdzie nie widać zagrożenia. Rzuciłam się biegiem przed siebie. Biegłam najszybciej jak tylko potrafiłam,a krew w moich żyłach zaczęła śpiewać. Alec też chyba skapował o co chodzi,ale nie pobiegł za mną. Miał na głowie tępaków poubieranych w czarne bandaże czy co to tam było. Biegłam bezszelestnie,jak kot polujący na swoją ofiarę. W moim przypadku ofiarą byli ninja,którzy wyprowadzili rodzinę pod naszą ochroną. Wbiegłam do lasu i zgrabnie wymijałam wszystkie drzewa oraz krzaki. Wiatr wiał w moją stronę,więc czułam wszystkie zapachy. W wietrze,który zerwał się gwałtownie i gwałtownie znikł wyczułam krew.
                                         ***Katsuro***

Stałem obok Masziko,naprzeciwko Misuri. Tworzyliśmy niepisany trójkąt. Nasz mały wypad się powiódł,ale na wszelki wypadek kilku innych wojowników było w pobliżu domu. Takie małe powitanie dla nowych gości zwiących się Nocnymi Łowcami. Całkiem fajna ksywka,dla klanu. Uśmiechnąłem się,a Misuri się zarumieniła. Była jedyną dziewczyną w naszym klanie. Płomienie Miecza. Czarne turu podobne do bandaży odznaczało się od innych klanów. Jako jedyni je nosiliśmy i tylko na misję.
Katsuro.19 lat.Wojownik ninja.
-Zabij ją i będziemy mogli wracać-westchnąłem trochę zniecierpliwiony. Stoimy tu już od dziesięciu minut nad cicho płaczącą brunetką. Była śmiertelnie przerażona. Wcale jej się nie dziwię. Też bym był przerażony gdyby mnie porwali jacyś zamaskowani,uzbrojeni i dobrze wysportowani ludzie. Chociaż jednak nie. Kiedy miecz Misuri był kilka centymetrów od szyi Sis Dragomir,pojawił się sztylet i wytrącił miecz z ręki wojowniczki.
-Ręce do góry i nie ruszać się!!-krzyknął kobiecy głos. Raczej nie oczekiwała,że jej posłuchamy. Nawet nie czekała na naszą reakcję. Powaliła kopniakiem z pełnego obrotu Maszika i popchnęła z całej siły na drzewo. Rudowłosa dziewczyna,mniejsza ode mnie odwróciła się do mnie,ale byłem przygotowany. Złapałem jej lecącą rękę i mocno zacisnąłem na niej palce,tak że się złamały. Obserwowałem jej twarz,ale nie zobaczyłem na niej bólu. Była wściekła i żądna rozlewu krwi. Miała dziwne oczy. Zielono-żółto-czerwone. Miała dziwne symbole na rękach,szyi i twarzy. Jedne nadal czarne drugie prawie niewidoczne,jak blizny. Kopnęła mnie w brzuch,przez co się skrzywiłem i zachwiałem. Przywaliła mi jeszcze kilka mocnych ciosów i zajęła się Misuri. Po kilku sekundach wojowniczka leżała nieprzytomna na ziemi u jej stup i uderzała precyzyjnie Maszika. Złapała go w pewnym momencie za szyję i przycisnęła do sosny.
-Clary!!!-krzyknął jakiś męski nieznany głos gdzieś na początku lasu. Nie był rozkazujący,raczej pytający,ale nie zawracałem sobie nim głowy. Rzuciłem w nią trzema srebrnymi gwiazdkami,ale ona tylko się wzdrygnęła. Kroki z jednego rozmnożyły się w trzy osoby. Jeśli jest ich więcej,podobnych do nich to musimy obmyślić jakiś lepszy plan działania. Musimy ich obserwować i znaleźć słabe punkty. Błyskawicznie znalazłem się nad Misuri i wziąłem ją na ręce,bo dalej była nieprzytomna. Byłem z naszego tria najszybszy i zdążyłem wejść na najrozłożystsze i najbardziej oddalone drzewo od dziewczyny,najprawdopodobniej nazywającą się Clary. Miałem dobry punkt obserwacyjny,którego nie mogli wypatrzeć. Po chwili zobaczyłem trzy biegnące postacie. Najbliżej dziewczyny był brunet o ciemnych oczach. Miał te same symbole na ciele co dziewczyna i reszta jego towarzyszy. Czarnowłosy chłopak o niebieskich oczach i dziewczyna blondynka i szarych oczach. Wszyscy byli podobnie uzbrojeni. Miecze,noże,sztylety i deski. Brunet podbiegł do rudowłosej i odciągnął ja delikatnie od mojego kolegi. Był siny na twarzy i kiedy tylko go puściła,upadł na ściółkę nieprzytomny. Dziwno oka zamrugała i odwróciła się twarzą ciemnookiego,który zbladł i popatrzył na swoje zakrwawione ręce. Błyskawicznie podniósł głowę i przyjrzał się dziewczynie stojącej naprzeciwko niego. Zobaczył moje trzy srebrne gwiazdki na jej ciele. Jedna utkwiła w jej prawym biodrze,druga w prawym ranieniu-wbiła się w mięśnie,a trzecia była prawie cała zanurzona koło jej prawej łopatki. Rany się będą wolno goić i pozostaną brzydkie blizny. Nie wiem co do siebie szeptali,bo byłem za daleko od nich. W tym czasie jak oni gadali. Blondynka zajęła się Dragomir,a czarnowłosy związał mojego towarzysza broni i zaczął ciągnąć w stronę domu Dragomirów.








                             ********************************************

Witajcie! Rozdział krótki,bo nie mam zbytnio czasu pisać. Muszę się uczyć. Tak! Monika będzie się uczyć! To chyba koniec świata. Ten rozdział pojawił się w mojej głowie już wcześniej,ale zbytnio nie miałam czasu go napisać. Następny będzie dłuższy (postaram się!). Do następnego!








czwartek, 30 października 2014

czwartek, 23 października 2014

Uwaga!

Mam jeszcze karę na komputer do 27 października,ale 20 rozdział pojawi się 29 października jeśli pod tym postem będzie 10 komentarzy i rozdział się pojawi 29.

sobota, 11 października 2014

Rozdział 19. Opowiedzieć Ci baśń?

Spędziliśmy w Idrisie tylko jeden miesiąc. Przez ten miesiąc mogłam spokojnie dojść do siebie i nabrać siły oraz nauczyć się walczyć naraz z kilkoma osobami. Herondale doczepił się do mnie jak rzep psiego ogona i nie chciał odpuścić. Ja nie wiem jak to się stało,że wylądował w szpitalu dla nocnych łowców. Ja mu tylko podałam jakąś miksturę. Jeszcze dokładnie nie wiem jak ona działa,ale już wiem przynajmniej,że działa. Teraz jestem w drodze do Las Vegas. Tak,niestety jedziemy,a nie przechodzimy przez Portal. Dostaliśmy zadanie do wykonania. Mamy chronić pewną rodzinę przed ninja zabójcami. Są szybcy,bezszelestni i brutalnie zabijają. Na akcję pod kryptonimem "dokopać ninja" przydzieleni zostali tylko nocni łowcy. Ja,Alec,Will,Jem,Izzy,Emma,Jessie i Augustus. Ja z Aleciem siedziałam najdalej jak było to możliwe od reszty i cicho rozmawialiśmy ze sobą. Herondale (Will) i Carstairs (Jem) siedzieli dwa siedzenia przed nami i również ze sobą cicho gadali. Natomiast Lightwood Izzy) i Branwell (Emma) spały. Verlac (Augustus) prowadził mini busa,a Lovelace (Jessie) czytał książkę.
-Wkurza mnie-oznajmił przez zęby w pewnej chwili moja bratnia dusza,gdy po raz kolejny Herondale się odwrócił i spojrzał na mnie. Myślał,że wypiłam herbatę,którą mi dał. Nie chce wiedzieć co w niej było,ale moje zdechłe róże nagle ożyły,kiedy wylałam na nie ciepłą substancję. Podejrzewam eliksir miłosny albo jakieś inne tego typu debilstwo.
-Nie tylko ciebie-mruknęłam. Byłam rozwalona na trzech,a właściwie czterech fotelach na końcu mini busa. Alec siedział na czwartym,a ja miałam głowę na jego kolanach. i gapiłam się na sufit pojazdu. Nogi niestety musiałam ugiąć w kolanach. Alec bawił się moimi włosami,a właściwie próbował je bardziej poskręcać i uczył się robić warkocze. Cały czas rozmawialiśmy i uśmiechaliśmy się. Dla kogoś z boku mogło się wydawać,że jesteśmy parą i kochamy się nad życie,ale w praktyce byliśmy Nocnymi Łowcami w dodatku Parabatai. Tu jest miłość,ale kochamy się jak brat i siostra niż para.
-Masz jeszcze te ataki?-zapytał po chwili ciszy i obserwował moją reakcję. Najpierw się wzdrygnęłam,a potem skrzywiłam. Już nie są takie częste jak na początku. Wcześniej trwały dziesięć minut,a teraz tylko trzy minuty. Trzy wiecznie dłużące się minuty moich wrzasków i zwijania się na ziemi z bólu nie do opisania. Mam je coraz rzadziej,ale wiem,że one się nigdy nie skończą.
-Tak,ale jest lepiej-odpowiedziałam słabym głosem,kiedy tylko przypomniał mi się ten ból.
-Chciałbym,żeby ataki zniknęły na zawsze-powiedział.
-Ja również-zgodziłam się z nim. Alec zamyślił się,bawiąc moimi włosami,a ja zamknęłam oczy. Chciałam zasnąć,ale było to niemożliwe bo mój organizm był wypoczęty. Natomiast stan psychiczny po ostatnim ataku spadł z 20 poziomu na 19 poziom. Moja psychika działała jeszcze dzięki Alecowi i moim przyjaciołom oraz Kate,którą nienawidzę z całego serca i nie mam zamiaru się zabijać albo dać zabić. Wzięłam głęboki wdech i wydech. Oczyszczałam swój umysł z myśli i odczuć oraz emocji. Tylko tak mogłam zapaść w sen czy małą drzemkę.
Czułam długie i chude palce Aleca w moich włosach oraz rękę Aleca na moim brzuchu i było mi ciepło. Głównie dlatego,że moja bratnia dusza przykryła mnie czarnym kocem i siebie również. Otworzyłam oczy i odwróciłam lekko głowę w prawo,by zobaczyć śpiącego bruneta. Kilka pukli włosów spadło mu na czoło,blada cera podkreślała jego wydatne kości policzkowe. Blado malinowe usta były wygięte w lekkim uśmiechu. Jego głowa opierała się o szybę. Powoli usiadłam na siedzeniach. Ręka Aleca spadła z mojego brzucha,co spowodowało,że się obudził. Usiadłam jak człowiek tuż przy oknie i patrzyłam jak krople deszczu spływają po szybie i łączą się ze sobą. Tym razem to Alec położył się na kolanach. Moich kolanach. Położył się na lewym boku,plecami do oparcia fotela,z głową na moich kolanach. Swoje ręce owinął wokół moich kolan i lekko je ścisnął,kładąc głowę na moich udach. Przykryłam go kocem po samą szyję i wgapiłam się w szybę. Przypomniała mi się pewna baśń.
-Opowiedzieć Ci baśń?-zapytałam go cicho,na co mruknął przytakująco-Było raz sobie trzech braci,którzy wędrowali opustoszałą,krętą drogą o zmierzchu. Doszli w końcu do rzeki zbyt głębokiej,by nią przejść, i zbyt groźnej,by przez nią przepłynąć. Bracia znali się na czarach,więc po prostu machnęli różdżkami i wyczarowali most nad zdradziecką tonią. Byli już w połowie mostu,gdy drogę zagrodziła im zakapturzona postać. I Śmierć przemówiła do nich. Była zła,że tym trzem nowym ofiarom udało się ją przechytrzyć,bo zwykle wędrowcy tonęli w rzece. Nie dała jednak za wygraną. Postanowiła udawać,że podziwia czarodziejskie zdolności trzech braci,i oznajmiła im,że każdemu należy się nagroda za przechytrzenie Śmierci. I tak,najstarszy brat,który miał wojownicze usposobienie,poprosił o różdżkę,której magiczna moc przewyższałaby moc każdej z istniejących różdżek,za pomocą której zwyciężyłby w każdym pojedynku-różdżkę godną czarodzieja,który pokonał Śmierć! I tak Śmierć podeszła do najstarszego drzewa rosnącego nad brzegiem rzeki,wycięła z jego gałęzi różdżkę i dała najstarszemu bratu,mówiąc:"To różdżka z czarnego bzu,zwana Czarną Różdżką. Mając ją w ręku,zwyciężysz każdego". Drugi w kolejności starszeństwa brat,który miał złośliwe usposobienie,postanowił bardziej upokorzyć Śmierć i poprosił o moc wzywania umarłych spoza grobu. I Śmierć podniosła gładki kamień z brzegu rzeki,dała mu go i powiedziała,że ów kamień ma moc ściągnięcia umarłego z zza grobu. Potem Śmierć zapytała najmłodszego brata,co by od niej chciał dostać. A był on z nich trzech najskromniejszy,a także najmądrzejszy,więc nie ufał Śmierci. Poprosił o coś,co pozwoliłoby mu odejść z tego miejsca,nie będąc ściganym przez Śmierć. I Śmierć,bardzo niechętnie,wręczyła mu swoją Pelerynę-Niewidkę. Wówczas Śmierć odstąpiła na bok i pozwoliła trzem braciom przejść przez rzekę i powędrować dalej,co też uczynili,rozprawiając o przygodzie,która im się przytrafiła,i podziwiając dary Śmierci. I zdarzyło się,że trzej bracia się rozdzielili,każdy poszedł własną drogą. Pierwszy brat wędrował przez tydzień lub dwa,aż doszedł do pewnej dalekiej wioski i odszukał czarodzieja,z którym się kiedyś pokłócił. Mając Czarną Różdżkę w ręku,nie mógł przegrać w pojedynku,który nastąpił. Zostawił ciało martwego przeciwnika na podłodze,a sam udał się do gospody,gdzie przechwalał się głośno mocą swojej różdżki,którą wydarł samej Śmierci i dzięki której stał się niezwyciężony. Tej samej nocy do najstarszego brata,który leżał w łóżku odurzony winem,podkradł się inny czarodziej. Zabrał mu różdżkę i na wszelki wypadek poderżnął gardło. I tak Śmierć zabrała pierwszego brata. Tymczasem drugi brat powędrował do własnego domu,w którym mieszkał samotnie. Zamknął się w izbie,wyjął Kamień,który miał moc ściągania zmarłych zza grobu,i obrócił go trzykrotnie w dłoni. Ku jego zdumieniu i radości natychmiast pojawiła się przed nim postać dziewczyny,z którą kiedyś miał nadzieję się ożenić,zanim spotkała ją przedwczesna śmierć. Była jednak smutna i zimna,oddzielona od niego jakby woalem, Choć wróciła zza grobu,nie należała prawdziwie do świata śmiertelników i bardzo cierpiała. W końcu ów drugi brat,doprowadzony do szaleństwa beznadziejną tęsknotą,zabił się,by naprawdę się z nią połączyć. I tak Śmierć zabrała drugiego brata. Choć Śmierć szukała trzeciego brata przez wiele lat,nigdzie nie mogła go znaleźć. Dopiero kiedy był w bardzo podeszłym wieku,zdjął z siebie Pelerynę-Niewidkę i dał ją swojemu synowi. A wówczas pozdrowił Śmierć jak starego przyjaciela i poszedł za nią z ochotą.i razem,jako równi sobie,odeszli z tego świata.*-zakończyłam baśń o Trzech Braciach. Alec już zasnął,a reszta prócz kierowcy już dawno spała. Deszcz przybrał na sile,a ja się zamyśliłam nad przenośnią tej baśni,a właściwie opowieści. Wszelkie wysiłki człowieka,być nieśmiertelnym są z góry skazane na porażkę. Śmierć zawsze po nas przyjdzie,będzie cierpliwie czekać,aż w końcu się doczeka i weźmie dusze zmarłego ze sobą do innego świata. Czarownicy też mogą umrzeć,choć jeśli ktoś ich pokona i zabije. Wszyscy kiedyś umrzemy. Taki jest nasz los.



                                               *******************************
Witajcie! Gdyby co mnie tutaj nie było i nie dodałam rozdziału! Pamiętajcie! Mam w końcu ten szlaban na komputer,ale korzystam z okazji,że nikogo nie ma w domu i w dodatku jest noc. Następny rozdział pojawi się niebawem (zapewne w podobnych okolicznościach).
* Opowieść o Trzech Braciach zapewne znacie z HP. Przepisałam ją z książki (Baśnie Barda Beedle'a) J.K. Rowling.
To tyle na razie! Do zobaczenia!